Nie czas leczy rany

Nie czas leczy rany

Sekundy przeradzają się w minuty. Minuty w godziny. Godziny w dni. Dni w tygodnie. Tygodnie w miesiące. Mija kolejny rok. Z każdym jednym stajemy się starsi. Bogatsi w doświadczenia. Czasem mądrzejsi. Ale im więcej mamy za sobą, tym większy bagaż przeżyć niesiemy w dalszą podróż. Czasem bywa ciężko. Czasem chciałoby się położyć na podłodze, zacisnąć mocno pięści i wyć aż do ostatniej zdartej struny. Albo wtopić się w szarość marmurowych płytek i zniknąć. Ale życie na to nie pozwala. Tak zwane realia nie pozwalają. Można sobie tak poleżeć z 10 minut ale kolację ktoś musi przygotować. I pranie wstawić. I w sumie nie ma czasu nawet za bardzo na użalanie się nad sobą, bo jest tyle rzeczy do ogarnięcia, że strata tych 5 minut na łzy gdzieś w kącie wydaje się nagle głupotą.

U mnie nieszczęścia zdarzają się stadami. Nie że parami, ale dosłownie chmarami. Jak nie pożar, to nagła śmierć kogoś bliskiego. Póżniej choroba, a na końcu auto do wymiany. Ale cokolwiek by się nie działo, po wszystkich chwilach słabości powtarzam sobie, że jakoś to będzie. No bo…. musi być.  Nikt nie zatrzyma świata na dzień, czy dwa, żebym mogła pobyć sobie smutna, czy zła. Kula ziemska kręci się dalej, a mój szef chce mnie widzieć w pracy o 6.30 rano zwartą i gotową do działania, bez względu na to jakie dramaty noszę w sobie.

Poprzez bycie współuzależnioną nauczyłam się świetnie dobierać maski. Kryć emocje. Kłamać. Czasem dlatego, bo wydawało mi się, że muszę. Głównie – było mi z tym po prostu wygodniej.

Teraz pozwalam sobie na bycie smutną, ale powstrzymuje się od popadania w rozpacz nad własnym losem. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam wrakiem człowieka. Pozbawiona pewności siebie. Podatna na oceny innych. Bez poczucia jakiejkolwiek wartości. I chociaż moje życie szło już ku lepszemu, nie mogłam pozbyć się chronicznego smutku. Żalu do losu. Pojawiał się z nikąd jak ból głowy i pochłaniał mnie niczym czarna dziura. Powtarzałam sobie: „to minie” – ale wcale nie mijało. Aż w końcu spojrzałam na samą siebie z boku i pomyślałam: serio? Ile łez można przelać za coś, czego już nie ma? Ile można opłakiwać przeszłość, nie doceniając teraźniejszości? Dotarło do mnie, że byłam tak zajęta użalaniem się nad sobą przez to, co spotkało mnie kiedyś, że nie zauważyłam, że prawdziwe życie właśnie przelatuje mi przez palce.

Bo sęk w tym, że nawet gdy życie przeciągnie nas po największych wybojach, jesteśmy w stanie to przeżyć. Przeboleć, przepłakać i żyć dalej. Mamy w sobie siłę, która pozwoli nam przetrwać wszystko. Musimy tylko chcieć ją znaleźć. I nie czekać na to, aż czas wyliże nasze rany. On tego nie zrobi. To my musimy chcieć ujrzeć świat w innych kolorach. Jakkolwiek banalnie to brzmi.

Czasem oczywiście łatwiej jest poużalać się nad sobą. Czuć się ofiarą, niesłusznie potraktowaną przez los. Ale im dłużej będziesz tak o sobie myśleć, tym pewniej w końcu w to naprawdę uwierzysz i sama zaczniesz prowokować porażki. A nie ma sytuacji bez wyjścia. Zegar tyka, Ziemia kręci się dalej. Spójrz w lustro i powiedz sobie „dam radę”. Minie trochę czasu zanim w to uwierzysz, ale w końcu i dla ciebie wyjdzie słońce.

 

Dodaj komentarz