Mechaniczna pomarańcza

Mechaniczna pomarańcza

Mechaniczna pomarańcza. Jeden z moich ulubionych filmów Stanleya Kubricka i jeszcze bardziej ulubiona powieść Anthony’ego Burgessa.

Treść obu dzieł można łykać jak pigułkę dosłowności. Można też pokusić się o interpretację, szukanie symbolizmu w jego wielowątkowości, próbować zrozumieć intencje i przesłanie autora.

W obecnej sytuacji myśląc o Mechnicznej… rozmarzam się, aby metoda resocjalizacji, a w tym przypadku leczenia uzależnień była tak prosta, jak ta zaproponowana przez Burgessa. Fotel, pasy, filmy pokazujące narkotyzujących się ludzi i magiczny „płyn Ludovica”, wzbudzający fizyczną i psychiczną awersję do oglądanego obrazu. Czyż to nie byłoby prostsze?

 

 

Oczywiście jako pedagog wiem, że nie tędy droga. 12 kroków, meetingi, desiderata, silna wola – wszystko musi odbywać się przechodząc z progu świadomości do tego, co znajduję się pod nią, a nie na odwrót. W końcu z leczenia uzależnień elektrowstrząsami współczesna medycyna zrezygnowała, choć nadal można rzucić palenie przy pomocy biorezonansu, akupunktury czy elektrostymulacji. Podobno działa. Znam ludzi, którzy dzięki tym „zabiegom” rzucili.

Ale nie oszukujmy się – uzależnienie od palenia papierosów a nadużywanie środków zmieniających świadomość, to dwie różne bajki. W tym drugim przypadku nie istnieje droga na skróty. Nie ma „trzeciego wyjścia”. Nikt Ci nie da „bonu na trzeźwość” ani magicznego lekarstwa. O cudownych samouzdrowieniach słyszałam, ale nie w kontekście uzależnień. Więc jeśli kombinujesz, jedyne co Cię może uratować, to upadek na to okropnie brzmiące słowo (od którego już sama rzygam): dno.

A że człowiek jest istotą bardzo szybko przystosowującą się do nowych warunków, to dno za każdym razem może być głębsze. No i coś, co wydawało się dnem, może okazać się do przejścia. I nagle to już nie jest dno, tylko ciągle jakieś muliste podłoże, po którym da się jeszcze trochę przepełznąć. W tym przypadku trzeba bardzo mocno uruchomić swoją wyobraźnię, żeby wmówić sobie, że jeszcze przecież nie jest tak źle, no ale w końcu osoba na haju nie powinna mieć z tym problemu.

Jako osoba współuzależniona byłam pod wrażeniem tego, jak facet, który zawsze miał trochę bzika na punkcie swojego ego staje się bezdomnym, aspołecznym osobnikiem, którego ludzie na ulicy omijają szerokim łukiem. A on mimo wszystko potrafi ułożyć pod to historię (oczywiście spiskową), w której to on jest ofiarą. Jest co jeść. Spać można w aucie. Bezdomność nie jest już dla niego dnem. Można się przystosować, bo w końcu on nic nie zrobił – wszyscy się na niego uwzięli z jakichś nie do końca jasnych przyczyn.

Następna szansa na ogar – wypadek, po którym leży unieruchomiony w szpitalu srając pod siebie. Po godzinie czekania na pomoc, będąc połamanym w rzece, osoba mająca już dość kombinowania powiedziałaby: dałem ciała, przepraszam, chcę to wszystko naprawić, zmienić, etc. Ale można też szukać winnych, awanturować się, przyjąć pozycję biorcy, któremu przecież teraz wszystko się należy. Można zrazić do siebie ostatnią osobę, która jeszcze z jakąś nutką naiwnej nadziei stanęła przy jego łóżku myśląc – no to w końcu już jest to dno, bo kurwa w końcu co może stać się gorszego – a usłyszała: „mam wszystkich w piździe, wypierdalaj”.

Czyli to jeszcze nie ten moment…

Dno jest bardzo elastyczne. Jak trampolina rozciąga się pod ciężarem w dół.

Antropogeneza mówi jasno – miliony lat temu nasi przodkowie skakali po drzewach i jedli banany. Przeżyli epokę lodowcową. Czym przy tym wszystkim jest bezdomność? Przecież jeżdżąc na wózku też można być bezdomnym. To nie musi być dno.

Boję się tego, że ta trampolina kiedyś pęknie pod ciężarem M. A pod nią nie będzie już nic. Nie będzie dna, będzie niekończąca się pustka. M. zniknie na zawsze. To są te momenty, kiedy chciałabym żeby Mechaniczna pomarańcza nie była fikcją. Żeby istniała jakaś „droga na skróty” ratująca go przed samozagładą.

Mogę się wycofać z jego życia. Mogę odetchnąć z ulgą, że leży unieruchomiony w szpitalu i nie nęka mnie telefonami, kontrolnymi pytaniami gdzie jestem, co robię. Że nie przychodzi żebrać o pieniądze, po czym straszy mnie policją i męczy niekończącymi się paranojami.

Ale tylko osoba współuzależniona zrozumie, że nie mogę przestać się bać tego, że dno dla niektórych oznacza śmierć. I tu nie chodzi o branie na siebie odpowiedzialności za niego, wyrzuty sumienia, czy jakieś tam poczucie winy. No bo dlaczego ja mam mieć wyrzuty sumienia? Przecież ja mu nie wkładam do ust dragów. A jak mówię komuś, że się boję, że on umrze, to słyszę: ale to jego wybór. No ale kurwa bądźcie ludźmi. To, że jest narkomanem nie znaczy, że dla kogoś był i jest po prostu człowiekiem.

I jakkolwiek mocno wierzę w to, że wycofanie się z jego życia, w tym całym gównie jest jedynym ratunkiem dla nas obojga, tak samo mocno martwię się, że mogę na zawsze stracić kogoś, z kim przeżyłam mnóstwo dobrych chwil. Kogoś przy kim uczyłam się życia i poznawałam samą siebie. Kogoś z kim rozumiałam się bez słów. Przy kim mimo wszystko czułam się bezpiecznie. Kogoś, kto pod tą skorupą uzależnienia jest osobą, którą kocham.

 

stanley-kubrick-mechaniczna-pomarancza-1971-kadr-002-576x332

 

Dodaj komentarz