Dwanaście Stopni w górę

Dwanaście Stopni w górę

Wczoraj zaczął się nowy miesiąc. Jest to dobra pora, żeby przypomnieć sobie o Dwunastu Stopniach, które pomagają odzyskać równowagę podczas współtrzeźwienia. Pisałam już o tym na poprzednim blogu. Poniżej wpis dla osób, które chciałyby sobie przypomnieć Dwanaście Stopni jak i poznać mój punkt widzenia w pokonywaniu tej drogi.

Sześć miesięcy temu obijając się od ściany do ściany w poszukiwaniu pomocy dla swojego współuzależnienia odkryłam organizację Al-Anon (kto nie słyszał – zachęcam do zapoznania się z ich działalnością).

Historia jej powstania rozpoczęła się od „Biura Rozrachunkowego” założonego przez dwie żony alkoholików. Widząc jak program dwunastu kroków pomaga w trzeźwieniu ich mężom, postanowiły również użyć ich do swojego „zdrowienia”. Tak oto powstało: DWANAŚCIE STOPNI AL-ANON:

  1.   Przyznałyśmy, że jesteśmy bezsilne wobec alkoholizmu naszych bliskich i że nie jesteśmy w stanie kierować naszym życiem.
  2.   Uwierzyłyśmy, że Siła Większa od naszej własnej może nam przywrócić równowagę ducha i umysłu.
  3. Postanowiłyśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga – jakkolwiek Go pojmujemy.
  4.   Przeprowadziłyśmy szczery i odważny rachunek sumienia.
  5.   Wyznałyśmy Bogu, sobie – we własnym sumieniu – i innemu człowiekowi istotę naszych błędów.
  6.   Z całkowitą gotowością powierzyłyśmy Bogu usuwanie wszelkich słabości naszego charakteru.
  7.   Prosiłyśmy Boga z pokorą, aby usunął nasze wady.
  8.   Sporządziłyśmy listę osób przez nas skrzywdzonych i postanowiłyśmy im wszystkim zadośćuczynić.
  9.   Naprawiłyśmy błędy popełnione wobec wszystkich ludzi – gdy tylko było to możliwe bez krzywdy dla nich lub dla innych.
  10. Prowadziłyśmy w dalszym ciągu rachunek sumienia; w razie popełnienia błędu jesteśmy gotowe przyznać się do tego.
  11. Poszukiwałyśmy przez modlitwę i medytację coraz doskonalszej więzi z Bogiem – jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas i o siłę do jej spełnienia.
  12. Dzięki stosowaniu Dwunastu Stopni dostąpiłyśmy duchowego przebudzenia i staramy się nieść posłannictwo innym ludziom, a zasady te stosować we wszystkich naszych sprawach.

 

To nie jest niestety szkoła – nie da się ot tak przerobić wszystkich Stopni w 12 dni, zdać egzamin i być „wyleczonym”. Dla mnie każdy Stopień to naturalne przejście z jednego etapu na kolejny. Nie wiem dokładnie na jakiej zasadzie to działa. Na pewno da się to wytłumaczyć jakimiś psychologicznymi kryteriami zmiany wobec postrzegania sytuacji. Albo można powiedzieć po prostu, że taki plan działania wymyśliła Siła Wyższa. Nie drążę tego: jak?, po co?, dlaczego? Po sobie widzę, że faktycznie tak to przebiega. Stopień po Stopniu pnę się do góry. Ale wcale nie jest łatwo…

12 Stopni to nie jest spacer obok uzależnionej osoby. To przejście krok po kroku przez własne JA. Przez własne emocje, słabości, strach, poczucie winy i żal. To szukanie spokoju, harmonii, godzenie się z sytuacją ale nie poddając się jej jednocześnie. To zmiana patrzenia na świat przez pryzmat uzależnionej osoby.

W końcu trzeba na piedestale postawić siebie. I nagle okazuje się, że obdarci z problemu ukochanej osoby, już nie jesteśmy tacy silni i odważni. Że potrafimy nie przespać całej nocy przez wyskoki partnera, po czym spędzić w pracy 12 godzin ze sztucznym uśmiechem na ustach, ale gdy mamy zacząć myśleć w końcu o SOBIE jesteśmy przerażająco słabi i nie wiemy co ze sobą zrobić. Mało tego – gdy uzależniony partner staje na nogi, my zamiast podnosić się razem z nim upadamy. Tak bardzo JEGO CHOROBA przysłoniła nasze życie, że już nie wiemy kim jesteśmy.

U mnie ten etap zaczął się jakoś pośrodku jego ciągu i trwał kilka miesięcy. Patrzyłam w tym czasie w lustro i nie wiedziałam kim jest osoba po drugiej stronie. Zapomniałam co w życiu lubię, a czego nie. Zapomniałam, co było moim celem.

Marzenia? Co to? Przecież od miesięcy moim jedynym marzeniem było tylko to, żeby przestał brać. Nie wiedziałam czego chcę. Kim jestem. Co lubię jeść, jakie filmy oglądać. Pustka. Uzależnienie spustoszyło nie tylko jego życie, ale także moje. Zostałam sama. Bez znajomych. Bez osobowości. Żyłam tylko po to, żeby być przy nim.

To była moja droga do zrozumienia, że: jestem bezsilna wobec jego uzależnienia i nie jestem w stanie kierować własnym życiem. Właśnie wtedy wdrapałam się po Pierwszym Stopniu do góry i zaczęłam szukać pomocy.

Godzenie się z Kreatorem (Stopień Drugi i Trzeci), po tym wszystkim, co mi zgotował też nie było łatwe. Nie dlatego, że nie chciałam, że straciłam swoją wiarę, czy w Niego zwątpiłam. Przez te kilka miesięcy kiedy było źle wiele razy prosiłam Go, żeby nam pomógł. Ciężko było mi się pogodzić z tym, że to część Jego Planu i może w tym wszystkim jest jakiś większy sens. Byłam wkurzona. Przestałam z Nim rozmawiać. Wiedziałam, że jest, ale myślałam, że mnie nie słyszy albo bardziej nie chce mnie usłyszeć… Było mi ciężko, momentami tak cholernie ciężko, że myślałam, że się mną bawi, że sprawdza moje granice.

W końcu przestałam walczyć z własnym cieniem i udowadniać ile jestem w stanie wytrzymać. Uwierzyłam, że tylko Siła Większa od mojej własnej może mi przywrócić równowagę ducha i umysłu.

Gdy zaczęło do mnie docierać, jak wiele dała mi ta próba, było mi  wstyd tak po prostu odezwać się do Niego. Krok po kroku zbliżałam się pokonując następny Stopień, aż w końcu znalazłam się na Stopniu Trzecim i postanowiłam powierzyć moją wolę i życie opiece Boga – jakkolwiek Go pojmuje.

Teraz znów się kumplujemy.

Obecnie jestem pomiędzy Czwartym i Piątym Stopniem. Przeprowadziłam szczery i odważny rachunek sumienia. Bolało. Bardzo. Fala wyrzutów sumienia zalewała mnie jak lawina. Płakałam całymi nocami nie mogąc sobie poradzić z żalem i gniewem. Na samą siebie. Że nie wiedziałam wcześniej tego, co wiem teraz. Że nie umiałam temu zapobiec. Że popełniałam błędy, które mogły się przyczynić do nawrotu choroby. Że byłam za słaba. Za mało stanowcza. Za mało uważna. Poczucie winy targało mną jak opętanie. Nie mogłam się wyzwolić, pozbyć tego ciężaru. Żadne racjonalne argumenty nie były w stanie przebić się przez ścianę gniewu na samą siebie. Na moją niedoskonałość wobec jego choroby. Padłam wobec oblicza czegoś, co już było, czego nie da się zmienić, ani cofnąć.

Powoli próbuję wgramolić się z tym całym motłochem na Piąty Stopień. Przez to aż nadto rozmawiam z własnym sumieniem.  Nie wyznałam jeszcze w prawdzie Kreatorowi całej istoty moich błędów, ale dużo rozmawiamy ze sobą: wiem, że On i tak wie i przyjdzie czas, że i przed Nim wyrzucę wszystko z siebie. Także nadal kawał drogi przede mną. Jak długo ona potrwa? To wie pewnie tylko On.

A co z resztą Stopni? Jak to w życiu: Ciąg Dalszy Nastąpi …

37436_image__lg

Dodaj komentarz