bezsenność.

bezsenność.

Nie daję rady.

Kolejna noc, podczas której mam ochotę schować się pod połacią „starego życia”. Przewidywalnie beznadziejnego, nieszczęśliwego życia.

Dostałam szansę od losu, żeby uciec. Żeby wyrwać się z marazmu życia koło M. Jego choroby, paranoi, kontroli.

W ciągu dwóch tygodni zamknęłam wszystkie sprawy, spakowałam się i zaczynam nowe życie wystarczająco daleko od niego. Można nazwać to ucieczką. Myślę, że dla mnie to była ostatnia deska ratunku.

Podczas pierwszych dni w nowym miejscu byłam zachłyśnięta wolnością. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że zdjęłam z pleców ciężar odpowiedzialności za M. i jego chorobę. Że nie muszę martwić się, kombinować za nas dwoje. Nie muszę odwracać się za siebie idąc do pracy, czy bać się wychodzić w nocy z domu na papierosa. Nie będę kłamać – mam z nim kontakt. Ciągle mamy jakieś małe, niepozamykane sprawy, których w jego stanie nie da się szybko i sprawnie rozwiązać. Ale generalnie czułam, że zaczynam nową historię w swoim życiu. Nie rozdział, ale historię. Pewna sukcesu, skupiona tylko i wyłącznie na sobie. Pośród ludzi, którzy szczerze troszczą się o mnie .

A jednak teraz leżę w łóżku i wyję z bólu za starym życiem. Czuję się cholernie samotna w moim irracjonalnym smutku. Chcę leżeć w łóżku na Różanym Wzgórzu razem z moim kotem. Iść do pracy tą samą drogą, co zawsze, oglądając się co kilkadziesiąt metrów za siebie. Wyjść na papierosa w przerwie lunchu i po raz  kolejny przez telefon nawijać o nowych wyczynach M. Wrócić wieczorem do domu. Wypić drinka na lepszy sen, spalić kilka papierosów, wiedząc że on jest gdzieś tam w pobliżu. Może za bramą? I tylko ktoś, kto był z osobą uzależnioną zrozumie, dlaczego zamiast w końcu zasnąć spokojnym snem, łkam i zagryzam poduszkę, by nie rozwalić swoim smutkiem ścian.

Jakiś czas temu myśląc o M., o naszym związku i o tym, jak bardzo go kochałam mimo bólu, który mi zadawał, pomyślałam sobie, że chciałabym, żeby ktoś w końcu pokochał mnie tak mocno jak ja kochałam jego. Ale później przyszła refleksja – tak  jak on jest uzależniony od dragów, tak samo ja stałam się uzależniona od jego choroby. Czy brał, czy trzeźwiał, szłam ślepo za nim, poświęcając przy okazji znajomych, pracę, wszystko co miałam. Tylko po to, żeby go ratować.

Tak naprawdę największą cenę poniosłam za to ja. Jestem emocjonalnie zniszczona. Nie umiem odnaleźć się w nowej rzeczywistości, bo przywykłam do toksycznej miłości, która zabierała mi 150% energii. Nie umiem zająć się swoim życiem, bo moim życiem była troska o niego. Nie umiem zbudować żadnej relacji, bo nie umiem zaufać ludziom i we wszystkim doszukuję się ukrytych intencji. Chciałabym żeby ktoś pomógł mi ogarnąć moje życie, a za chwilę odwracam się od wszystkich, bo jestem rozbita na miliard kawałków i już sama nie wiem kim jestem i czego chcę. Byle głupota potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, bo dociera do mnie, że nie mogę panować nad wszystkim. Obsesyjnie próbuję skupić na czymś myśli i działania, bo nie potrafię po prostu puścić życia własnym biegiem.

Patrząc wstecz nie mogę uwierzyć w to, że tyle przeszłam z M., a mimo to ciągle pozwalałam mu wracać do siebie. Podpinałam wszystko pod jego chorobę nie widząc tego, co dzieje się ze mną.

Patrzę w lustro i nie poznaję siebie. Kiedyś miałam tyle radości i ufności w sobie. Teraz została gorycz i cierpki smak życia na ustach.

Czułam ekscytację zaczynając nowe życie, a chciałabym położyć się spać w beznadziejnej przeszłości, której nienawidziłam i której powrotu tak naprawdę nie pragnę – jest tylko czymś, co znam na wylot. Powielaliśmy scenariusz tyle razy, że już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. A teraz? Czuję się słaba, bezbronna i obdarta z uczuć. Chciałabym, żeby obok był ktoś, przy kim bezpiecznie zasnę. Kto obieca mi, że już nigdy nie zostanę zraniona. Ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przede mną długa droga, żeby wyjść ze współuzależnienia. A póki to nie nastąpi i nie znajdę znów siebie, będę krzywdzić każdego, kto się zbliży, tak jak M. krzywdził mnie.

 

14670870_1104374859631616_7031767407418882626_n

 

Dodaj komentarz